Dziwny czas. Ludzie umierają każdego dnia, codziennie w wiadomościach pokazuje się ludzkie tragedie, a jednak ta katastrofa dotyka ludzi tak, jakby zginął ktoś z ich bliskich, ktoś kogo znali. Zapewne po części jest tak dlatego, że nie umarły anonimowe ofiary. Być może jest tak także z powodu zwyczajnej, ludzkiej aparycji pary prezydenckiej. Myślę że ważnym powodem jest również to, że tak tragiczne zdarzenie pokazuje kruchość ludzkiego życia, oraz że ta kruchość tyczy się wszystkich, nie tylko zwykłych szarych ludzi.
Jaki będzie wpływ tej tragedii na historię Polski? Zginęła ważna część polskiej elity politycznej, ważna część przedstawicieli prawicy. Można zaryzykować stwierdzenie, że w polskiej scenie politycznej powstała wyrwa, że naruszona została równowaga demokracji w Polsce. W końcu nawet jeśli ktoś nie znosił PiS'u czy braci Kaczyńskich, to teraz wszystkie karty zebrała platforma zaś jej przeciwwaga (PiS) została poważnie nadszarpnięta.
Podobno jedno z nieoficjalnych "praw" kryminalistyki mówi, że nie istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności. Co prawda nigdy nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych, jednak zastanawiające jest jak wielu ludzi - czy tego chcieli czy nie - "urządza" ta tragedia. PO przejmuje pełnię władzy w Polsce (do większości parlamentarnej dochodzi tymczasowe objęcie przez marszałka Komorowskiego funkcji prezydenta). Czy platforma wykorzysta ten fakt i będzie próbować uchwalać ustawy uprzednio zawetowane przez prezydenta Kaczyńskiego, czy zacznie forsować swoich ludzi na ważne stanowiska? Jeśli tak, czy media o tym wspomną, czy Polacy to zauważą, czy odezwą się ci, którzy za rządów PiS'u wieszczyli powrót dyktatury?
Zginął Kurtyka, prezes IPN'u, który mocno uwierał polskim elitom politycznym z "tradycjami", zginął w chwili w której IPN ma być "reformowany". Zginęła Walentynowicz, jedna z założycielek Solidarności, która także uwierała paru ważnym personom, m.in. Lechowi Wałęsie. Marszałek Komorowski - kandydat na prezydenta stracił dwóch najpoważniejszych konkurentów - Lecha Kaczyńskiego i Jerzego Szmajdzińskiego. Ciekawe czy Polacy zagłosują na kogoś, kogo orędzie - w obliczu takiej tragedii - brzmiało jak pozbawiony emocji monolog dziecka w szkolnym teatrzyku (choć nie oznacza to wcale, że brakuje mu kompetencji to jako przedstawiciel państwa mógłby spróbować być bardziej ludzki).
Sam zaś Lech Kaczyński nie był zapewne ulubionym partnerem takich polityków jak Władymir Putin czy Angela Merkel, zresztą chyba nie bez kozery zdawali się oni wspierać kampanię prezydencką PO (brak zaproszenia dla prezydenta na oficjalną uroczystość w Katyniu, medal wręczony osobiście przez panią Kanclerz Donaldowi Tuskowi). O ile dobrze pamiętam z podręczników do historii - jeśli inne państwa wspierały jakiś polskich polityków, to nie robiły tego w interesie Polski. Tymczasem ostatnio słowa pochwały dla naszego rządu padały z wielu zagranicznych ust.
Zastanawiam się także, jak wyglądała pierwsza reakcja premiera Putina na wieść o katastrofie samolotu i śmierci polskiego prezydenta, może: "to my?!"...?
Podsumowując jeśli to na prawdę był wypadek, to współczuję Rosji - sprawa (mówiąc prostym jeżykiem) po prostu śmierdzi na kilometry, zwłaszcza że zdarzenie to miało miejsce niedługo po przeglądzie samolotu w rosyjskich zakładach i na rosyjskiej ziemi.
Co do dalszych losów Polski - o ile mogę sobie pozwolić na próbę wyrokowania na podstawie mojej skromnej wiedzy i aktualnych wydarzeń - mam wrażenie, że albo polskie społeczeństwo (chciałem napisać naród, ale czy tu jeszcze jest jakiś naród?) przejdzie swego rodzaju sanację i zacznie traktować politykę poważnie (oraz zacznie ją dogłębnie analizować w miejsce przejmowania opinii z mediów), albo też Polska stanie się nic nie znaczącą peryferią Europy zgadzającą się na wszystko i podpisującą wszystko, co ta jej podrzuci w imię bycia przyjaznym i potulnym partnerem.
Przeszło mi także przez myśl, że może to zdarzenie zbliży jakoś mieszkańców tego kraju tak, aby przynajmniej się szanowali (a nie szydzili i obrażali, co ostatnio było naszą specjalnością, zwłaszcza w polityce). Może także cały świat trochę się zacieśni dzięki zrozumieniu, że w obliczu takich tragedii więcej nas łączy niż dzieli. No ale pewnie to tylko naiwne marzenia.
niedziela, 11 kwietnia 2010
wtorek, 6 kwietnia 2010
Algorytm rozwoju ludzkości
Moja wiedza (fakt - niewielka w tej materii) podpowiada mi, że w naturze konieczna jest równowaga. Gdy jakiś gatunek zdobywa przewagę nad innymi, jego liczebność zaczyna rosnąć, jednak do czasu. Gdy zaczyna brakować źródeł pożywienia - w skutek głodu i zapewne bratobójczej walki o przetrwanie - następuje drastyczny spadek jego liczebności. Dlaczego taki los nie spotkał ludzkości, która to od stuleci jest dominującym gatunkiem na tej planecie? Zapewne podstawowym czynnikiem jest tutaj fakt, że ludzkość rozwinęła technologię, która pozwoliła jej na zwielokrotnienie produkcji żywności (właściwie to technologia w pierwszej kolejności pozwoliła nam zdominować inne gatunki). Wydaje mi się jednak, że jest i drugi czynnik, który de facto zmotywował ludzkość do dalszego rozwoju technologii a zarazem ograniczał liczebność naszego gatunku oraz eliminował słabsze struktury i jednostki. Czynnik, który w pewnym sensie przejął rolę natury z jej naturalną selekcją. Można by go opisać jako algorytm niezależnego rozwoju ludzkości, niezależnego od natury, od innych gatunków. Różnica pomiędzy owym algorytmem a wspomnianą wyżej "bratobójczą walką o przetrwanie" to fakt, że ów algorytm wydaje się funkcjonować nawet w warunkach idealnych do życia dla Homo sapiens - w czasach dobrobytu. Przecież nawet w takich okolicznościach ludzie są zdolni do podziału na nienawidzące i zwalczające się frakcje. Wojna motorem postępu? Tak, o ile dany gatunek w przypadku życia w dobrobycie nadal jest do niej zdolny, tzn. kiedy potrafi się podzielić na rasy, narodowości, wyznania, ideologie, orientacje seksualne i inne "podgatunki"... Wszystko oczywiście dla "dobra" ludzkości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)