Kiedyś próbowałem zgłębić zagadkę potrzeby sensu i nieskończonego istnienia z wykorzystaniem tego co rozumiem, a może raczej odczuwam jako logikę. Natrafiłem wtedy na "mur nieskończoności" - granicę, której nie da się przekroczyć.
Dlaczego "Mur nieskończoności"? Otóż nawet gdy założyłem najbardziej optymistyczne warianty wszelkich odpowiedzi na pytania fundamentalne, to nieuchronnie natrafiałem na problem nieskończoności lub nieistnienia. Załóżmy więc, że po śmierci nasza świadomość nie znika lecz kontynuuje swoją egzystencję w tym lub innym świecie. Patrząc z punktu widzenia moich celów i potrzeb jako człowieka takie istnienie wydaje mi się pozbawione sensu. Zakładając potrzebę zmian, nowych doznań, nowej wiedzy i coraz głębszego zrozumienia możemy chyba powiedzieć, że zależnie od ilości wiedzy do zgromadzenia, rzeczy do zobaczenia czy problemów do rozwiązania może być tak, że albo jest ich nieskończoność, a wtedy wszelkie działania nie mają na dłuższą metę sensu (niczym granie w grę, której nie da się ukończyć), albo też istnieje ich ograniczona liczba, a wtedy - zakładając wieczne istnienie - w końcu nie będzie już nic ciekawego czy nowego do poznania czy zrobienia (vide koniec głównego wątku gry). To są moim zdaniem dwa podstawowe modele nieskończonego istnienia. Jeśli zaś chodzi o istnienie skończone, czyli kończące się zaprzestaniem istnienia, to wydaje się ono niestety bardziej logiczne zgodnie z powiedzeniem "wszystko ma swój koniec". Oczywiście z perspektywy na tyle dalekiej, by okalała całość takiej egzystencji i ten scenariusz wygląda na pozbawiony sensu, zwłaszcza z punktu widzenia świadomej istoty, która niezależnie od swoich działań, swoich dokonań i swoich wyborów znika bezpowrotnie.
Napisałem jednak, że patrzę z punktu widzenia człowieka, czyli "tu i teraz". Może udało by się odnaleźć sens przy założeniu, że śmierć odebrała by nam potrzebę ciągłego poznawania i rozwoju, potrzebę zmian? Czy jednak trwanie dla samego trwania nadało by nieskończonej egzystencji jakikolwiek sens w całej jej ciągłości? Pójdźmy dalej w tę stronę - czymże różni się "niebo" (załóżmy - nieskończone trwanie w idealnym szczęściu) od stanu nieistnienia? Czy gdy nie ma się już żadnych potrzeb, gdy brakuje zewnętrznych bodźców do jakiegokolwiek działania, to czy nadal płynie czas, czas będący przecież miarą zmian? Czym więc różni się szczur z elektrodami wszczepionymi do mózgu dającymi mu pełnię przyjemności powodującej za razem brak jakichkolwiek działań z jego strony od tego samego szczura po samobójczej śmierci głodowej? Słowem - przy założeniu, że to dążenie do szczęścia jest motorem naszych działań (przez dążenie do szczęścia mam na myśli także unikanie nieszczęścia) - trwanie bez potrzeby jakichkolwiek zmian oraz brak trwania wydają mi się różnić jedynie faktem nieskończonego uświadamiania sobie tego pierwszego. Jeszcze bliższe nieistnieniu jest w moich oczach trwanie bez potrzeb, jakby w stanie letargu, gdyż i ono całkowicie eliminuje potrzebę zmian (dobrym przykładem wydaje mi się tu być trwanie kamienia gdyby ten był świadomy).
Podsumowując nieskończone trwanie w poszukiwaniu szczęścia jawi mi się niczym syzyfowa praca, zaś nieskończone trwanie w stanie idealnego szczęścia widzę jako stan pełnej apatii porównywalnej ze stanem nieistnienia. To samo tyczy się trwania bez potrzeb. Czyżby więc nieskończoność istnienia równała się nieistnieniu, zaś nasza egzystencja nie miała szans na "happy end" w jakże sprzecznej ludzkiej potrzebie złączenia sensu i nieskończoności istnienia? Tu uderzam głową w "mur nieskończoności". Jedyna nadzieja w tym, że (chyba) według logiki ten tekst nigdy nie powinien był powstać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
"Poszukiwanie szczęścia jawi się niczym syzyfowa praca". W moim przypadku to prawda. Szukam, staram się i nie ma tego szczęścia. Może źle szukam?
Sorry, za nie na temat wpis (nie chcę zaśmiecać Twojego bloga).
Ale jestem anonimowa, Ty jesteś anonimowy, więc jest łatwiej.
Czy znasz receptę na szczęście?
Przede wszystkim nie zaśmiecasz bloga :). Po drugie - w sumie - to ja nie jestem tutaj do końca anonimowy, ale co tam ;). Odpowiadając jednak na Twoje pytanie: nie jestem specjalistą od szczęścia, ale obserwując (w sumie dość krótko, choć - mam nadzieję - intensywnie) świat doszedłem do pewnych wniosków, które zaraz wymienię.
Wydaje mi się, że nie ma raczej czegoś takiego jak szczęście idealne w tym świecie (może to i lepiej ;). Natomiast bliżej uciekającego szczęścia można być "kontrolując" samego siebie, tzn. nie pozwolić sobie na życie po linii najmniejszego oporu, ale próbować wykrzesać z siebie jak najwięcej "energii życiowej" i próbować realizować swoje plany / marzenia. Kolejna rzecz to dystans... Niestety "panta rhei", więc umiejętność akceptacji także tych gorszych rzeczy w pewnym sensie wyzwala z okowów tego świata. Ostatnia(?), pewnie najważniejsza rzecz to otoczenie się odpowiednimi ludźmi. Ludźmi, którzy mają wysoką empatię, nie potrzebują dowartościowywać swojego ego kosztem innych, a najlepiej gdy do tego mają w sobie "duchową głębię" i ciągle próbują się udoskonalać. Tylko gdzie takich ludzi znaleźć? ;)
Dziękuję. Fajnie się robi w środku, jak zadaje się pytanie, a ono nie okazuje się głupie, a nawet jeśli to zostaje wysłuchane a Ty jeszcze na nie odpowiedziałeś. I może wydawać się dla kogoś to tak mało, ale dla drugiej osoby to znaczy bardzo wiele.
"Gdzie takich ludzi znaleźć?"
Hmm...
;)
:)
Nieskończoność wydaje się trochę straszna bo to takie abstrakcyjne pojęcie i ciężko sobie to wyobrazić, ciężko to w ogóle jakkolwiek objąć rozumem. Co można by robić przez taki "okres czasu'?? Jednak z drugiej strony może to przynosić spokój gdyż cokolwiek nie zrobimy wciąż będziemy w takiej bądź innej formie. Czasem wydaje mi się że z życiem i nieskończonością jest tak jak z oczekiwaniem na święta Bożego narodzenia gdy jest się dzieciakiem. Same święta są fajne ale jeszcze fajniejsze jest oczekiwanie. Gdy obserwuje się ludzi którzy cieszą się w sumie z niczego, jak gorączkowo biegają po sklepach by sprawić radość bliskim. Może odnajdując prawdziwą miłość, przyjaźń i zrozumienie, nieskończoność okaże się tym czego potrzebujemy. Ale jak odszukać szczęście tutaj i teraz?? Niektórzy mówią "Żyj dniem i bierz co przyniesie"
PS. Nie wiem czy to ma jakiś sens i czy w ogóle ktoś to czyta, ale blog naprawdę fajny.
Dziękuję za miły komentarz :). Blog czyta pewnie coraz mniej ludzi, jako że ostatnio nie dodaję nowych wpisów. Ot po prostu po spędzeniu paru lat na przemyśleniach postanowiłem wziąć się za życie (studia, praca) :). Dodam od razu, że owe przemyślenia nie były stratą czasu . Można powiedzieć, że przez nie - lub dzięki nim - umarłem i narodziłem się na nowo, tym razem akceptując świat takim jakim jest i grając w grę zwaną życiem z przyjemnością a nie z przymusu :) (no dobra - o 6 rano w poniedziałek mógłbym powiedzieć coś innego ;).
Prześlij komentarz