Kiedyś próbowałem zgłębić zagadkę potrzeby sensu i nieskończonego istnienia z wykorzystaniem tego co rozumiem, a może raczej odczuwam jako logikę. Natrafiłem wtedy na "mur nieskończoności" - granicę, której nie da się przekroczyć.
Dlaczego "Mur nieskończoności"? Otóż nawet gdy założyłem najbardziej optymistyczne warianty wszelkich odpowiedzi na pytania fundamentalne, to nieuchronnie natrafiałem na problem nieskończoności lub nieistnienia. Załóżmy więc, że po śmierci nasza świadomość nie znika lecz kontynuuje swoją egzystencję w tym lub innym świecie. Patrząc z punktu widzenia moich celów i potrzeb jako człowieka takie istnienie wydaje mi się pozbawione sensu. Zakładając potrzebę zmian, nowych doznań, nowej wiedzy i coraz głębszego zrozumienia możemy chyba powiedzieć, że zależnie od ilości wiedzy do zgromadzenia, rzeczy do zobaczenia czy problemów do rozwiązania może być tak, że albo jest ich nieskończoność, a wtedy wszelkie działania nie mają na dłuższą metę sensu (niczym granie w grę, której nie da się ukończyć), albo też istnieje ich ograniczona liczba, a wtedy - zakładając wieczne istnienie - w końcu nie będzie już nic ciekawego czy nowego do poznania czy zrobienia (vide koniec głównego wątku gry). To są moim zdaniem dwa podstawowe modele nieskończonego istnienia. Jeśli zaś chodzi o istnienie skończone, czyli kończące się zaprzestaniem istnienia, to wydaje się ono niestety bardziej logiczne zgodnie z powiedzeniem "wszystko ma swój koniec". Oczywiście z perspektywy na tyle dalekiej, by okalała całość takiej egzystencji i ten scenariusz wygląda na pozbawiony sensu, zwłaszcza z punktu widzenia świadomej istoty, która niezależnie od swoich działań, swoich dokonań i swoich wyborów znika bezpowrotnie.
Napisałem jednak, że patrzę z punktu widzenia człowieka, czyli "tu i teraz". Może udało by się odnaleźć sens przy założeniu, że śmierć odebrała by nam potrzebę ciągłego poznawania i rozwoju, potrzebę zmian? Czy jednak trwanie dla samego trwania nadało by nieskończonej egzystencji jakikolwiek sens w całej jej ciągłości? Pójdźmy dalej w tę stronę - czymże różni się "niebo" (załóżmy - nieskończone trwanie w idealnym szczęściu) od stanu nieistnienia? Czy gdy nie ma się już żadnych potrzeb, gdy brakuje zewnętrznych bodźców do jakiegokolwiek działania, to czy nadal płynie czas, czas będący przecież miarą zmian? Czym więc różni się szczur z elektrodami wszczepionymi do mózgu dającymi mu pełnię przyjemności powodującej za razem brak jakichkolwiek działań z jego strony od tego samego szczura po samobójczej śmierci głodowej? Słowem - przy założeniu, że to dążenie do szczęścia jest motorem naszych działań (przez dążenie do szczęścia mam na myśli także unikanie nieszczęścia) - trwanie bez potrzeby jakichkolwiek zmian oraz brak trwania wydają mi się różnić jedynie faktem nieskończonego uświadamiania sobie tego pierwszego. Jeszcze bliższe nieistnieniu jest w moich oczach trwanie bez potrzeb, jakby w stanie letargu, gdyż i ono całkowicie eliminuje potrzebę zmian (dobrym przykładem wydaje mi się tu być trwanie kamienia gdyby ten był świadomy).
Podsumowując nieskończone trwanie w poszukiwaniu szczęścia jawi mi się niczym syzyfowa praca, zaś nieskończone trwanie w stanie idealnego szczęścia widzę jako stan pełnej apatii porównywalnej ze stanem nieistnienia. To samo tyczy się trwania bez potrzeb. Czyżby więc nieskończoność istnienia równała się nieistnieniu, zaś nasza egzystencja nie miała szans na "happy end" w jakże sprzecznej ludzkiej potrzebie złączenia sensu i nieskończoności istnienia? Tu uderzam głową w "mur nieskończoności". Jedyna nadzieja w tym, że (chyba) według logiki ten tekst nigdy nie powinien był powstać...
niedziela, 14 listopada 2010
czwartek, 28 października 2010
Bulanda zimna kraj...
Za oknem urzekająca jesienna... plucha... Przyszło mi więc do głowy określenie Polski jako "krainy wiecznych mrozów" (nie po raz pierwszy zresztą). A jednak - przecież lata potrafią tu być upalne, powiedziałbym nawet, że czasem przesadnie. Wniosek nasuwa się sam - Polska nie może być miejscem, gdzie "białe niedźwiedzie" biegają po ulicach, no - przynajmniej - nie przez cały rok. Jak więc można określić kraj, w którym codziennie śledzi się prognozy pogody (tak dla hecy - w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że meteorologia to nauka zajmująca się przewidywaniem, jakiej pogody nie będzie ;)? Kraj, w którym - kiedy jest już wreszcie ładny ciepły dzień - aż ciężko wysiedzieć w szkole / w pracy / w domu, bo przecież szkoda tak unikalnych okoliczności marnować... Cóż - proponuję zatem określenie: "kraina niepogody" - klimat niezbyt nieprzyjazny człowiekowi.
P.S. Publikując ten wpis słońce świeci mi w twarz... Tak to jest gdy tekst piszę się jednego dnia, a redaguje i publikuje innego dnia. Na swoją obronę mogę tylko napisać, że i tak jest zimno ;).
P.S. Publikując ten wpis słońce świeci mi w twarz... Tak to jest gdy tekst piszę się jednego dnia, a redaguje i publikuje innego dnia. Na swoją obronę mogę tylko napisać, że i tak jest zimno ;).
niedziela, 3 października 2010
Statek kosmiczny "Ziemia"
Wyobraź sobie, że budzisz się nagle na ogromnym statku kosmicznym podążającym gdzieś, w nie znanym kierunku poprzez ogromny ocean galaktyk. Statek nie ma steru, nie ma nawet mostku, nikt nie zostawił też żadnych map czy nawet planu lotu.
Co ciekawe - nie jesteś tu sam. Są i inni ludzie, którzy pojawili się przed Tobą i pojawiają się po tobie. Oni - tak jak Ty - również na prawdę nie wiedzą skąd się wzięli i dokąd zmierzają, choć sporo z nich ma na ten temat różne teorie.
Nie martw się, nie powinieneś umrzeć z głodu cz braku tlenu - statek jest samowystarczalny; niezbędne do życia surowce praktycznie same się odnawiają. Po za tym możesz się tutaj całkiem nieźle urządzić, zdobywać władzę czy wpływy, albo też żyć spokojnym życiem z dala od zgiełku i walki o dominację.
Z resztą możesz sam przyczynić się do tego, aby wzrosła liczba pasażerów, bo chociaż cel rejsu nie jest znany to bilety są praktycznie darmowe. Możesz więc ściągnąć na pokład kolejne istnienia, tak jak od niepamiętnych czasów czynią to inni.
Wszystko było by dobrze, gdyby nie to pragnienie zrozumienia, potrzeba wiedzy nawet jeśli nie da ona możliwości wyboru. Gdyż nawet jeśli świadomość nie da ograniczonej przecież wolności ani krzty więcej swobody, to jest ona jak życie - ciężko jest ją oddać gdy już się jej skosztowało.
Teraz zaś wyobraź sobie, że ów statek kosmiczny nazywa się Ziemia.
Życzymy miłego lotu.
Co ciekawe - nie jesteś tu sam. Są i inni ludzie, którzy pojawili się przed Tobą i pojawiają się po tobie. Oni - tak jak Ty - również na prawdę nie wiedzą skąd się wzięli i dokąd zmierzają, choć sporo z nich ma na ten temat różne teorie.
Nie martw się, nie powinieneś umrzeć z głodu cz braku tlenu - statek jest samowystarczalny; niezbędne do życia surowce praktycznie same się odnawiają. Po za tym możesz się tutaj całkiem nieźle urządzić, zdobywać władzę czy wpływy, albo też żyć spokojnym życiem z dala od zgiełku i walki o dominację.
Z resztą możesz sam przyczynić się do tego, aby wzrosła liczba pasażerów, bo chociaż cel rejsu nie jest znany to bilety są praktycznie darmowe. Możesz więc ściągnąć na pokład kolejne istnienia, tak jak od niepamiętnych czasów czynią to inni.
Wszystko było by dobrze, gdyby nie to pragnienie zrozumienia, potrzeba wiedzy nawet jeśli nie da ona możliwości wyboru. Gdyż nawet jeśli świadomość nie da ograniczonej przecież wolności ani krzty więcej swobody, to jest ona jak życie - ciężko jest ją oddać gdy już się jej skosztowało.
Teraz zaś wyobraź sobie, że ów statek kosmiczny nazywa się Ziemia.
Życzymy miłego lotu.
piątek, 1 października 2010
Mapa wyznań
Zobacz - w okół jest tyle różnych opcji, partii politycznych. Z resztą mówi się nawet, że gdzie dwóch polaków, tam trzy opinie. Słowem przy jednym stole, nawet rodzinnym, mogą zasiadać ludzie mający z goła odmienne zdanie na temat funkcjonowania państwa, na temat systemów ekonomicznych itd. Można nie zgadzać się z niektórymi z ich poglądów, jednak wypada przyznać, że w tej kwestii panuje wolność wyboru, a ludzie zazwyczaj z niej korzystają.
Jeśli zaś chodzi o religie - ich także jest wiele. Tymczasem ogromna większość polaków uznawana jest, i prawdopodobnie uznaje siebie za Katolików. Nawet nie za chrześcijan, ale za jedną z "wersji" chrześcijaństwa reprezentowaną przez Kościół Katolicki. Tymczasem, czy gdyby w tej materii istniała prawdziwa swoboda wyboru, to czy przypadkiem nie powinno być tak, że przy jednym - także rodzinnym stole - zasiadali by obok siebie chrześcijanie różnych "opcji", muzułmanie, buddyści, shintoiści i gnostycy? Czy gdyby ludzie wybierali swoją religię w sposób pełni świadomy i niezależny od wyboru innych, to czy możliwe by było wydawanie map świata, na których granice państwowe i etniczne pokrywają się z granicami wyznań?
Jeśli zaś chodzi o religie - ich także jest wiele. Tymczasem ogromna większość polaków uznawana jest, i prawdopodobnie uznaje siebie za Katolików. Nawet nie za chrześcijan, ale za jedną z "wersji" chrześcijaństwa reprezentowaną przez Kościół Katolicki. Tymczasem, czy gdyby w tej materii istniała prawdziwa swoboda wyboru, to czy przypadkiem nie powinno być tak, że przy jednym - także rodzinnym stole - zasiadali by obok siebie chrześcijanie różnych "opcji", muzułmanie, buddyści, shintoiści i gnostycy? Czy gdyby ludzie wybierali swoją religię w sposób pełni świadomy i niezależny od wyboru innych, to czy możliwe by było wydawanie map świata, na których granice państwowe i etniczne pokrywają się z granicami wyznań?
piątek, 14 maja 2010
Szansa na sukces (w życiu)
Wydaje mi się, że sporo ludzi ma silną wewnętrzną potrzebę zaistnienia w świecie, np. poprzez osiągnięcie jakiegoś sukcesu. Wydaje mi się również, że oprócz oczywistych ku temu motywacji typu pieniądze, władza itp. może występować także chęć bycia dostrzeżonym, najlepiej w pozytywnym świetle, tj. udowodnienia swojej wartości innym. Źródło potrzeby bycia dostrzeżonym to dobry temat na osobny wpis, tutaj jednak chciałbym skoncentrować się na reakcjach ludzi wynikających z uświadomienia sobie znikomych szans na osiągnięcie większego sukcesu w życiu. Zastanawiam się czy przychodzi im to łatwo, czy też przez resztę życia zazdroszczą "wybrańcom losu", tym którym się udało, szukają winnych "zmarnowania" swoich szans, itd.?
Tego typu potrzeba byłaby niewątpliwie mechanizmem pozytywnie wpływającym na przetrwanie gatunku, rozwój kraju, cywilizacji itd., jednak czy nie ma ona negatywnego wpływu na tych, którym z różnych powodów nie udało się zbyt wysoko wybić, czyli na większość ludzi? Od zawiści i frustracji po obojętność i apatię...?
Z drugiej trony może większość dzieci nie chce zostać astronautami tylko taksówkarzami? Może wielu wystarczają małe "sukcesy codzienności" i uznanie najbliższego otoczenia? Tylko co wtedy, gdy obok znajdzie się ktoś kto robi to lepiej?
Tego typu potrzeba byłaby niewątpliwie mechanizmem pozytywnie wpływającym na przetrwanie gatunku, rozwój kraju, cywilizacji itd., jednak czy nie ma ona negatywnego wpływu na tych, którym z różnych powodów nie udało się zbyt wysoko wybić, czyli na większość ludzi? Od zawiści i frustracji po obojętność i apatię...?
Z drugiej trony może większość dzieci nie chce zostać astronautami tylko taksówkarzami? Może wielu wystarczają małe "sukcesy codzienności" i uznanie najbliższego otoczenia? Tylko co wtedy, gdy obok znajdzie się ktoś kto robi to lepiej?
sobota, 8 maja 2010
Jestes interesujaca osoba?
Przyszedl czlowiek i pokazal, ze jestes wart mniej niz myslales, czules, umiales... Wlacz nienawidzenie.
piątek, 7 maja 2010
Nie przystaje do tego swiata?
Nie przystaje do tego swiata - jestem za slaby albo za mocno odczuwam emocje. Dla odpowiednich ludzi, dla waznych spraw moge uczynic wiele, wytrwale dazyc do wyznaczonego celu, jednak sam dla siebie potrafie czynic jedynie minimum. Nie chce budowac swojej kariery, nie chce wdrapywac sie po trupach na coraz wyzsze szczyty slawy, wladzy czy bogactwa by móc z góry spogladac na innych i wyobrazac sobie jak oni musza patrzec na mnie. Nie umiem tez grac, udawac silnego, pewnego siebie i zadowolonego z zycia, gdy jest dokladnie na odwrót. Lecz to czego chce wydaje sie niemozliwe w tym swiecie - chce sensu i nieskonczonosci istnienia. A moze juz tego nie chce? Na pewno jednak pragne - jak zapewne wszyscy - odwzajemnionej milosci oraz - byc moze jak niektórzy - swiata bez algorytmu rozwoju ludzkosci, bez nieustannej walki czlowieka z czlowiekiem, bez doskonalenia genów przez przelewanie krwi w jakiejkolwiek jej postaci. Lecz ten swiat nie jest rajem i raczej nigdy nim nie bedzie, ja zas zapewne juz zawsze bede widzial w nim pieklo.
niedziela, 11 kwietnia 2010
Wyszydzany za życia, opłakiwany po śmierci.
Dziwny czas. Ludzie umierają każdego dnia, codziennie w wiadomościach pokazuje się ludzkie tragedie, a jednak ta katastrofa dotyka ludzi tak, jakby zginął ktoś z ich bliskich, ktoś kogo znali. Zapewne po części jest tak dlatego, że nie umarły anonimowe ofiary. Być może jest tak także z powodu zwyczajnej, ludzkiej aparycji pary prezydenckiej. Myślę że ważnym powodem jest również to, że tak tragiczne zdarzenie pokazuje kruchość ludzkiego życia, oraz że ta kruchość tyczy się wszystkich, nie tylko zwykłych szarych ludzi.
Jaki będzie wpływ tej tragedii na historię Polski? Zginęła ważna część polskiej elity politycznej, ważna część przedstawicieli prawicy. Można zaryzykować stwierdzenie, że w polskiej scenie politycznej powstała wyrwa, że naruszona została równowaga demokracji w Polsce. W końcu nawet jeśli ktoś nie znosił PiS'u czy braci Kaczyńskich, to teraz wszystkie karty zebrała platforma zaś jej przeciwwaga (PiS) została poważnie nadszarpnięta.
Podobno jedno z nieoficjalnych "praw" kryminalistyki mówi, że nie istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności. Co prawda nigdy nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych, jednak zastanawiające jest jak wielu ludzi - czy tego chcieli czy nie - "urządza" ta tragedia. PO przejmuje pełnię władzy w Polsce (do większości parlamentarnej dochodzi tymczasowe objęcie przez marszałka Komorowskiego funkcji prezydenta). Czy platforma wykorzysta ten fakt i będzie próbować uchwalać ustawy uprzednio zawetowane przez prezydenta Kaczyńskiego, czy zacznie forsować swoich ludzi na ważne stanowiska? Jeśli tak, czy media o tym wspomną, czy Polacy to zauważą, czy odezwą się ci, którzy za rządów PiS'u wieszczyli powrót dyktatury?
Zginął Kurtyka, prezes IPN'u, który mocno uwierał polskim elitom politycznym z "tradycjami", zginął w chwili w której IPN ma być "reformowany". Zginęła Walentynowicz, jedna z założycielek Solidarności, która także uwierała paru ważnym personom, m.in. Lechowi Wałęsie. Marszałek Komorowski - kandydat na prezydenta stracił dwóch najpoważniejszych konkurentów - Lecha Kaczyńskiego i Jerzego Szmajdzińskiego. Ciekawe czy Polacy zagłosują na kogoś, kogo orędzie - w obliczu takiej tragedii - brzmiało jak pozbawiony emocji monolog dziecka w szkolnym teatrzyku (choć nie oznacza to wcale, że brakuje mu kompetencji to jako przedstawiciel państwa mógłby spróbować być bardziej ludzki).
Sam zaś Lech Kaczyński nie był zapewne ulubionym partnerem takich polityków jak Władymir Putin czy Angela Merkel, zresztą chyba nie bez kozery zdawali się oni wspierać kampanię prezydencką PO (brak zaproszenia dla prezydenta na oficjalną uroczystość w Katyniu, medal wręczony osobiście przez panią Kanclerz Donaldowi Tuskowi). O ile dobrze pamiętam z podręczników do historii - jeśli inne państwa wspierały jakiś polskich polityków, to nie robiły tego w interesie Polski. Tymczasem ostatnio słowa pochwały dla naszego rządu padały z wielu zagranicznych ust.
Zastanawiam się także, jak wyglądała pierwsza reakcja premiera Putina na wieść o katastrofie samolotu i śmierci polskiego prezydenta, może: "to my?!"...?
Podsumowując jeśli to na prawdę był wypadek, to współczuję Rosji - sprawa (mówiąc prostym jeżykiem) po prostu śmierdzi na kilometry, zwłaszcza że zdarzenie to miało miejsce niedługo po przeglądzie samolotu w rosyjskich zakładach i na rosyjskiej ziemi.
Co do dalszych losów Polski - o ile mogę sobie pozwolić na próbę wyrokowania na podstawie mojej skromnej wiedzy i aktualnych wydarzeń - mam wrażenie, że albo polskie społeczeństwo (chciałem napisać naród, ale czy tu jeszcze jest jakiś naród?) przejdzie swego rodzaju sanację i zacznie traktować politykę poważnie (oraz zacznie ją dogłębnie analizować w miejsce przejmowania opinii z mediów), albo też Polska stanie się nic nie znaczącą peryferią Europy zgadzającą się na wszystko i podpisującą wszystko, co ta jej podrzuci w imię bycia przyjaznym i potulnym partnerem.
Przeszło mi także przez myśl, że może to zdarzenie zbliży jakoś mieszkańców tego kraju tak, aby przynajmniej się szanowali (a nie szydzili i obrażali, co ostatnio było naszą specjalnością, zwłaszcza w polityce). Może także cały świat trochę się zacieśni dzięki zrozumieniu, że w obliczu takich tragedii więcej nas łączy niż dzieli. No ale pewnie to tylko naiwne marzenia.
Jaki będzie wpływ tej tragedii na historię Polski? Zginęła ważna część polskiej elity politycznej, ważna część przedstawicieli prawicy. Można zaryzykować stwierdzenie, że w polskiej scenie politycznej powstała wyrwa, że naruszona została równowaga demokracji w Polsce. W końcu nawet jeśli ktoś nie znosił PiS'u czy braci Kaczyńskich, to teraz wszystkie karty zebrała platforma zaś jej przeciwwaga (PiS) została poważnie nadszarpnięta.
Podobno jedno z nieoficjalnych "praw" kryminalistyki mówi, że nie istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności. Co prawda nigdy nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych, jednak zastanawiające jest jak wielu ludzi - czy tego chcieli czy nie - "urządza" ta tragedia. PO przejmuje pełnię władzy w Polsce (do większości parlamentarnej dochodzi tymczasowe objęcie przez marszałka Komorowskiego funkcji prezydenta). Czy platforma wykorzysta ten fakt i będzie próbować uchwalać ustawy uprzednio zawetowane przez prezydenta Kaczyńskiego, czy zacznie forsować swoich ludzi na ważne stanowiska? Jeśli tak, czy media o tym wspomną, czy Polacy to zauważą, czy odezwą się ci, którzy za rządów PiS'u wieszczyli powrót dyktatury?
Zginął Kurtyka, prezes IPN'u, który mocno uwierał polskim elitom politycznym z "tradycjami", zginął w chwili w której IPN ma być "reformowany". Zginęła Walentynowicz, jedna z założycielek Solidarności, która także uwierała paru ważnym personom, m.in. Lechowi Wałęsie. Marszałek Komorowski - kandydat na prezydenta stracił dwóch najpoważniejszych konkurentów - Lecha Kaczyńskiego i Jerzego Szmajdzińskiego. Ciekawe czy Polacy zagłosują na kogoś, kogo orędzie - w obliczu takiej tragedii - brzmiało jak pozbawiony emocji monolog dziecka w szkolnym teatrzyku (choć nie oznacza to wcale, że brakuje mu kompetencji to jako przedstawiciel państwa mógłby spróbować być bardziej ludzki).
Sam zaś Lech Kaczyński nie był zapewne ulubionym partnerem takich polityków jak Władymir Putin czy Angela Merkel, zresztą chyba nie bez kozery zdawali się oni wspierać kampanię prezydencką PO (brak zaproszenia dla prezydenta na oficjalną uroczystość w Katyniu, medal wręczony osobiście przez panią Kanclerz Donaldowi Tuskowi). O ile dobrze pamiętam z podręczników do historii - jeśli inne państwa wspierały jakiś polskich polityków, to nie robiły tego w interesie Polski. Tymczasem ostatnio słowa pochwały dla naszego rządu padały z wielu zagranicznych ust.
Zastanawiam się także, jak wyglądała pierwsza reakcja premiera Putina na wieść o katastrofie samolotu i śmierci polskiego prezydenta, może: "to my?!"...?
Podsumowując jeśli to na prawdę był wypadek, to współczuję Rosji - sprawa (mówiąc prostym jeżykiem) po prostu śmierdzi na kilometry, zwłaszcza że zdarzenie to miało miejsce niedługo po przeglądzie samolotu w rosyjskich zakładach i na rosyjskiej ziemi.
Co do dalszych losów Polski - o ile mogę sobie pozwolić na próbę wyrokowania na podstawie mojej skromnej wiedzy i aktualnych wydarzeń - mam wrażenie, że albo polskie społeczeństwo (chciałem napisać naród, ale czy tu jeszcze jest jakiś naród?) przejdzie swego rodzaju sanację i zacznie traktować politykę poważnie (oraz zacznie ją dogłębnie analizować w miejsce przejmowania opinii z mediów), albo też Polska stanie się nic nie znaczącą peryferią Europy zgadzającą się na wszystko i podpisującą wszystko, co ta jej podrzuci w imię bycia przyjaznym i potulnym partnerem.
Przeszło mi także przez myśl, że może to zdarzenie zbliży jakoś mieszkańców tego kraju tak, aby przynajmniej się szanowali (a nie szydzili i obrażali, co ostatnio było naszą specjalnością, zwłaszcza w polityce). Może także cały świat trochę się zacieśni dzięki zrozumieniu, że w obliczu takich tragedii więcej nas łączy niż dzieli. No ale pewnie to tylko naiwne marzenia.
wtorek, 6 kwietnia 2010
Algorytm rozwoju ludzkości
Moja wiedza (fakt - niewielka w tej materii) podpowiada mi, że w naturze konieczna jest równowaga. Gdy jakiś gatunek zdobywa przewagę nad innymi, jego liczebność zaczyna rosnąć, jednak do czasu. Gdy zaczyna brakować źródeł pożywienia - w skutek głodu i zapewne bratobójczej walki o przetrwanie - następuje drastyczny spadek jego liczebności. Dlaczego taki los nie spotkał ludzkości, która to od stuleci jest dominującym gatunkiem na tej planecie? Zapewne podstawowym czynnikiem jest tutaj fakt, że ludzkość rozwinęła technologię, która pozwoliła jej na zwielokrotnienie produkcji żywności (właściwie to technologia w pierwszej kolejności pozwoliła nam zdominować inne gatunki). Wydaje mi się jednak, że jest i drugi czynnik, który de facto zmotywował ludzkość do dalszego rozwoju technologii a zarazem ograniczał liczebność naszego gatunku oraz eliminował słabsze struktury i jednostki. Czynnik, który w pewnym sensie przejął rolę natury z jej naturalną selekcją. Można by go opisać jako algorytm niezależnego rozwoju ludzkości, niezależnego od natury, od innych gatunków. Różnica pomiędzy owym algorytmem a wspomnianą wyżej "bratobójczą walką o przetrwanie" to fakt, że ów algorytm wydaje się funkcjonować nawet w warunkach idealnych do życia dla Homo sapiens - w czasach dobrobytu. Przecież nawet w takich okolicznościach ludzie są zdolni do podziału na nienawidzące i zwalczające się frakcje. Wojna motorem postępu? Tak, o ile dany gatunek w przypadku życia w dobrobycie nadal jest do niej zdolny, tzn. kiedy potrafi się podzielić na rasy, narodowości, wyznania, ideologie, orientacje seksualne i inne "podgatunki"... Wszystko oczywiście dla "dobra" ludzkości.
wtorek, 30 marca 2010
Sprawy zaległe
Po niezbyt krótkiej przerwie wracam do pisania. Co ciekawe - w przeciwieństwie do ostatniego prawie rocznego przestoju spowodowanego m.in. "apatią" - tym razem od pisania powstrzymywało mnie głównie załatwianie spraw aktualnych i zaległych. Tych drugich trochę się zebrało m.in. właśnie podczas owego okres rezygnacji z wszelkich działań po za tymi podstawowymi, rzekłbym koniecznymi do przetrwania. Dlaczego o tym wspominam? Otóż zastanawiam się, czy kiedykolwiek nastąpi czas, w którym liczba spraw do załatwienia zmaleje na tyle bym nie musiał za nimi biegać "jak kot z pęcherzem"?. Z drugiej strony nawet gdyby liczba spraw oraz ich złożoność i waga znacznie zmalały, może nadal będą zajmować połowę mojego czasu zgodnie z faktem (?), że dla człowieka ospale leniącego się na kanapie wyjście z domu po chleb jest niczym zsyłka na Syberię? Cóż - być może natłok zajęć i poczucie stałego braku czasu jest ceną za możliwość korzystania z owoców naszej cywilizacji...?
poniedziałek, 8 marca 2010
Trochę metafizyki
Od jakiegoś czasu zdarza mi się podczas zasypiania widzieć po mimo, że mam zamknięte oczy. Nie widzę tego, co jest przede mną tylko jakieś miejsca, których nie poznaję. Przy czym najczęściej nie widzę całości danego miejsca, lecz koncentruję się na jednym jego elemencie, np. na początku widziałem z bliska zwyczajną białą ścianę. Czasem zdarza się jednak, że widzę więcej, np. jakieś stare PRL-owskie mieszkanie, puste - pozbawione mebli - jakby dopiero oddane do użytku. Co ciekawe mój wzrok był na poziomie parapetu - jakbym był dzieckiem. Niestety w tych "wizjach" nie jestem w stanie sterować swoją osobą (o ile to moja osoba ;) , a nawet moim wzrokiem, za to towarzyszy im jasność umysłu i uczucie bycia wolnym, można powiedzieć - ponad wszelkimi codziennymi problemami, słowem jest to stan pozytywny.
Oczywiście wyjaśnienia tej sprawy w pierwszym rzędzie szukam w logice i nauce, nie odrzucam jednak i innych możliwości. Wydaje mi się, że owe widzenie z zamkniętymi oczami może wynikać z podrzucania przez mózg danych wizualnych z pamięci i/lub wyobraźni gdzieś w "połączenie" między oczami a częścią mózgu odpowiedzialną za przetwarzanie obrazów. Być może jest to ten sam mechanizm co sen, tyle że występuje pod koniec działania świadomości, a nie po jej całkowitym, sennym "wygaśnięciu". Tak czy owak jest to stan bardzo... oryginalny, i chyba nie groźny psychicznie... Z resztą mnie już chyba nic nie może zaszkodzić ;)
Oczywiście wyjaśnienia tej sprawy w pierwszym rzędzie szukam w logice i nauce, nie odrzucam jednak i innych możliwości. Wydaje mi się, że owe widzenie z zamkniętymi oczami może wynikać z podrzucania przez mózg danych wizualnych z pamięci i/lub wyobraźni gdzieś w "połączenie" między oczami a częścią mózgu odpowiedzialną za przetwarzanie obrazów. Być może jest to ten sam mechanizm co sen, tyle że występuje pod koniec działania świadomości, a nie po jej całkowitym, sennym "wygaśnięciu". Tak czy owak jest to stan bardzo... oryginalny, i chyba nie groźny psychicznie... Z resztą mnie już chyba nic nie może zaszkodzić ;)
poniedziałek, 15 lutego 2010
Opps...
Okazało się, że nie miałem włączonej funkcji powiadamiania o nowych komentarzach (i pomyśleć, że dorabiam jako informatyk ;)... Co ciekawe dostawałem czasem powiadomienia, ale zapewne tylko o tych komentarzach, które zostały dodane przez zarejestrowanych użytkowników bloggera. Cóż - teraz funkcja jest już włączona, zaś za wszelkie opóźnienia przepraszamy :).
Stan szczęścia a stan nieistnienia (lub stan braku potrzeb).
Chyba każdy marzy o tym, by być wiecznie młodym, spotkać ukochaną osobę i żyć szczęśliwie. Być może w przyszłości będzie to możliwe dzięki technologi: przywrócenie młodości, wymiana ciała, itp. oraz "sterowanie uczuciami". Zresztą nawet gdyby sterowanie uczuciami pominąć kwestia nadal pozostaje: czy dostosowywać świat do swoich potrzeb czy też wyłączyć swoje potrzeby i zaprzestać istnienia. Na pierwszy rzut oka (a dla wielu zapewne i na drugi, zaś potem kończą się oczy ;) lepiej jest dostosować świat do siebie (czy też siebie do świata - jeden grzyb) tak, aby móc odczuwać w nim szczęście. Jednak z drugiej strony taka sytuacja zdaje się obnażać fakt braku sensu pozostawania w szczęściu (dążenie do szczęścia ma oczywiście sens). Za razem świadomość, że po wyłączeniu wszelkich swoich potrzeb, uczuć itp. nie odczuje się ich braku powoduje de facto zrównanie tych stanów. Oczywiście owo zrównanie okazałoby się w pełnym wymiarze dopiero po dokonaniu owego "wyłączenia". Hmm... gdzieś tu powinien chyba być znak zapytania... ;)
czwartek, 4 lutego 2010
Kontynuując jeszcze poprzedni temat - dlaczego ludzie chcą mieć dzieci?
Jeśli pominąć zupełnie nieświadomy instynkt oraz tak zwane "wpadki" najczęściej słyszy się o miłości. Czy jednak rodzice kochają swoje dziecko, zanim zostanie ono poczęte? Zanim pojawi się informacja o możliwości jego przyjścia na świat? Wydaje mi się, że nie. Być może więc ludzie mają potomstwo z potrzeby miłości, jednak nie tak bezinteresownej, jak by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Czyżby chodziło o potrzebę bycia kochanym, o potrzebę nadania sensu życiu po etapie dorastania? Stworzyć sobie kogoś, kto będzie nas kochał i kogo my będziemy kochali... Co jednak z odpowiedzialnością wobec tego nowego bytu, który z pewnością napotka w życiu na problemy opisane w poprzednim wpisie? Czy nie jest to zakamuflowany wyraz egoizmu?
czwartek, 21 stycznia 2010
O powoływaniu na świat nowego życia
Jednym z głównych celów życia przedstawicieli chyba wszystkich gatunków jest spłodzenie potomstwa. Jednak ludzie różnią się od innych zwierząt tym, że - przynajmniej teoretycznie - postępują świadomie a nie tylko na podstawie swoich instynktów. Tymczasem powołanie dziecka na ten świat nie jest raczej, pod względem "etyczno - moralnym" sprawą tak trywialną, jakby się to mogło wydawać. Wiele oczywiście zależy od tego jakim (jak świadomym) człowiekiem okaże się to dziecko. Co jednak mogliby odpowiedzieć mu rodzice gdyby kiedyś ich zapytało: czy w chwili mojego poczęcia zdawaliście sobie sprawę z faktu, że oprócz - zapewne - miłości, szczęścia i przyjemności nieuchronnie spotka mnie w życiu również ból, strach i cierpienie, oraz że powołując mnie do życia jednocześnie skazujecie mnie na śmierć?
Subskrybuj:
Posty (Atom)